wtorek, 14 maja 2013

Jeden dzień z życia Bohdana Tomaszewskiego

Dzień 21 wrzesień 1954 r., mimo upływu kilkudziesięciu lat, mocno zapisał się w pamięci Bohdana Tomaszewskiego. Po latach postanowił o nim opowiedzieć, a ja miałem okazję wędrować w mroczną przeszłość lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, prowadzony przez znanego sprawozdawcę sportowego.

„W roku 1954 szedłem przez plac Unii Lubelskiej. Nagle błyskawicznie podjechał samochód. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn i raptownie, bardzo fachowo ujęli mnie i wsadzili do stojącego przy chodniku auta. Nie trudno się dziwić, że byłem kompletnie zaskoczony i przerażony. Lecz nie zdobyłem się na jakieś okrzyki, by ktoś z przechodniów to usłyszał. Zostałem umieszczony w głębi samochodu, gdzie oprócz kierowcy siedziało jeszcze kilku mężczyzn. Ruszyliśmy szybko i wkrótce wjechaliśmy przez bramę wielkiego gmachu przy ul. Koszykowej, którego front wychodził w Aleje Ujazdowskie.
Moja reakcja wyrażała się milczeniem. Bo jasne było z kim mam do czynienia. Znalazłem się na którymś piętrze. W pokoju na przeciw mnie usiadło dwóch panów. I tak zaczęło się kilkugodzinne przesłuchanie. Było to blisko sześćdziesiąt lat temu. Rejestracja tego przeżycia pozostaje przede wszystkim koszmarem. Postaram się jednak odtworzyć treść tej długiej i męczącej rozmowy. Otóż wszystko wiedzieli o zdarzeniach z meczu w Bastadt. O moim samowolnym wyjeździe i wizycie Roberta Sneddona na kortach. Ich ton pytań i uwag skierowany był głównie na to, że jestem podejrzany o utrzymywanie kontaktów z głośnym szpiegiem brytyjskim Sneddonem; czytaj obcym wywiadem. Wyraźnie dawali do zrozumienia, że jeżeli informacje się potwierdzą, postawione mi zostaną zarzuty o zdradę i szpiegostwo. »Wówczas procesy takie kończyły się karą śmierci« – dawali do zrozumienia. Pragnę dodać jedno zdanie: trzeba przyznać, że nie używali wobec mnie przemocy fizycznej. Włączyli jednak nurt osobisty. Zapewne wiedzieli, że jestem po rozwodzie, a mój syn mieszka z matką na Bielanach. Wtrącili, że jest bardzo żywym chłopcem, często biega po pobliskich ulicach i sugerowali, że trzeba uważać bardziej na niego, bo tacy żywi chłopcy, często mogą być przejechani przez samochód.
Niechaj to choćby tak zamknie przesłuchanie. Zanim pod koniec oznajmili, że najlepszym wyjściem dla mnie będzie jeśli podpiszę pewien dokument. Podyktowano mi go i kazano podpisać. Treść zobowiązania moim zdaniem była paradoksem. Ponieważ wymagano ode mnie, abym informował o wrogiej działalności wobec »władzy ludowej« działaczy Polskiego Związku Tenisowego. Z naciskiem na ich kontakty ze Sneddonem. Oczekiwano również, że będę przekazywał informacje na temat relacji łączących Władysława Skoneckiego z brytyjskim dyplomatą. Czytając moje zobowiązanie, miałem wówczas bodaj jedną chwilę zaskakującego zdziwienia, żeby nie napisać rozbawienia. Miałem informować o wrogiej wobec państwa działalność takich ludzi jak Jerzy Olszowski. Powszechnie było wiadomo, jak mocną ma pozycję partyjną. Być może wynikało to z poparcia samego Piotra Jaroszewicza. Następnym działaczem PZT był E. Słabolepszy (imienia nie pamiętam), także o nim mówiono, że należał do ówczesnego establishmentu »władzy ludowej«. Poza tym prawdopodobnie zajmował pewne stanowisko we władzach bezpieczeństwa. Innym absurdem było to, że wymagano ode mnie, abym »wyświetlił« powiązania Skoneckiego ze Sneddonem, z którymi nie miałem kontaktu, gdyż przebywali przecież za granicą.
Następnie powiedziano mi, że muszę przyjąć pseudonim, którego będę używał w przyszłości. W okropnej chwili podpisywania zobowiązania pod wpływem paradoksalności jego treści raptem przyszedł mi do głowy przekorny pomysł. To niech będzie Guzikowski. W duszy pomyślałem, że może z tego wszystkiego wyjdzie po prostu guzik. Niestety było inaczej.
Wyznam, że od tamtej chwili aż po dziś dzień odczuwam gorzkie uczucie. Daleko mi do bohaterskich akowców, których stać było na zniesienie najcięższych cierpień, a jednak nie podpisali. To nie jest tłumaczenie z mojej strony. Natomiast szczera chęć podzielenia się głębokim zawodem, jaki odczuwam do siebie.
I tak zaczęły się moje kontakty z UB/SB. Polegały one na spotkaniach i rozmowach, odbywających się w nieregularnych odstępach czasu głównie w kawiarniach. Bodaj tylko raz zaproszono mnie do jakiegoś mieszkania, adresu nie pamiętam. Musiałem opowiadać o tym, czego byłem świadkiem podczas imprez sportowych w kraju, ale przede wszystkim za granicą”.
Jest to fragment relacji, którą dziennikarz złożył, odnosząc się do materiałów zachowanych w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, których notabene jest niewiele na temat Tomaszewskiego (w tym przypadku Tomaszewski odniósł się do zachowanego zobowiązania). Choć z drugiej strony są one niezwykle interesujące i mają bezpośredni związek z cytowanymi wspomnieniami. Są to przede wszystkim akta operacji prowadzonej przez UB pod kryptonimem „Rakieta”, gdzie obok Tomaszewskiego, peerelowski aparat represji interesowała się również tenisistą Władysławem Skoneckim i działaczem sportowym Jerzym Olszowskim. Każdy z nich był podejrzewany o kontakty z obcym wywiadem, poprzez spotkania z byłym brytyjskim dyplomatą w Warszawie, Robertem Sneddonemm które miały mieć miejsce w Szwecji w 1951 r. podczas meczu Pucharu Davisa Szwecja – Polska.
Do spotkania z Brytyjczykiem rzeczywiście doszło, o czym informował odpowiednich ludzi po powrocie do kraju pilnujący Polaków „działacz sportowy”. Po zakończeniu operacji kryptonim „Rakieta” postanowiono zwerbować Bohdana Tomaszewskiego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz