Dzień 21
wrzesień 1954 r., mimo upływu kilkudziesięciu lat, mocno zapisał się w pamięci
Bohdana Tomaszewskiego. Po latach postanowił o nim opowiedzieć, a ja miałem
okazję wędrować w mroczną przeszłość lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku,
prowadzony przez znanego sprawozdawcę sportowego.
„W roku 1954 szedłem przez plac Unii Lubelskiej. Nagle błyskawicznie
podjechał samochód. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn i raptownie, bardzo
fachowo ujęli mnie i wsadzili do stojącego przy chodniku auta. Nie trudno się
dziwić, że byłem kompletnie zaskoczony i przerażony. Lecz nie zdobyłem się na
jakieś okrzyki, by ktoś z przechodniów to usłyszał. Zostałem umieszczony w
głębi samochodu, gdzie oprócz kierowcy siedziało jeszcze kilku mężczyzn.
Ruszyliśmy szybko i wkrótce wjechaliśmy przez bramę wielkiego gmachu przy ul.
Koszykowej, którego front wychodził w Aleje Ujazdowskie.
Moja reakcja wyrażała się milczeniem. Bo jasne było z kim mam do
czynienia. Znalazłem się na którymś piętrze. W pokoju na przeciw mnie usiadło
dwóch panów. I tak zaczęło się kilkugodzinne przesłuchanie. Było to blisko
sześćdziesiąt lat temu. Rejestracja tego przeżycia pozostaje przede wszystkim
koszmarem. Postaram się jednak odtworzyć treść tej długiej i męczącej rozmowy.
Otóż wszystko wiedzieli o zdarzeniach z meczu w Bastadt. O moim samowolnym
wyjeździe i wizycie Roberta Sneddona na kortach. Ich ton pytań i uwag
skierowany był głównie na to, że jestem podejrzany o utrzymywanie kontaktów z
głośnym szpiegiem brytyjskim Sneddonem; czytaj obcym wywiadem. Wyraźnie dawali
do zrozumienia, że jeżeli informacje się potwierdzą, postawione mi zostaną
zarzuty o zdradę i szpiegostwo. »Wówczas procesy takie kończyły się karą
śmierci« – dawali do zrozumienia. Pragnę dodać jedno zdanie: trzeba przyznać,
że nie używali wobec mnie przemocy fizycznej. Włączyli jednak nurt osobisty.
Zapewne wiedzieli, że jestem po rozwodzie, a mój syn mieszka z matką na
Bielanach. Wtrącili, że jest bardzo żywym chłopcem, często biega po pobliskich
ulicach i sugerowali, że trzeba uważać bardziej na niego, bo tacy żywi chłopcy,
często mogą być przejechani przez samochód.
Niechaj to choćby tak zamknie przesłuchanie. Zanim pod koniec oznajmili,
że najlepszym wyjściem dla mnie będzie jeśli podpiszę pewien dokument.
Podyktowano mi go i kazano podpisać. Treść zobowiązania moim zdaniem była
paradoksem. Ponieważ wymagano ode mnie, abym informował o wrogiej działalności
wobec »władzy ludowej« działaczy Polskiego Związku Tenisowego. Z naciskiem na
ich kontakty ze Sneddonem. Oczekiwano również, że będę przekazywał informacje
na temat relacji łączących Władysława Skoneckiego z brytyjskim dyplomatą.
Czytając moje zobowiązanie, miałem wówczas bodaj jedną chwilę zaskakującego
zdziwienia, żeby nie napisać rozbawienia. Miałem informować o wrogiej wobec
państwa działalność takich ludzi jak Jerzy Olszowski. Powszechnie było wiadomo,
jak mocną ma pozycję partyjną. Być może wynikało to z poparcia samego Piotra
Jaroszewicza. Następnym działaczem PZT był E. Słabolepszy (imienia nie
pamiętam), także o nim mówiono, że należał do ówczesnego establishmentu »władzy
ludowej«. Poza tym prawdopodobnie zajmował pewne stanowisko we władzach
bezpieczeństwa. Innym absurdem było to, że wymagano ode mnie, abym »wyświetlił«
powiązania Skoneckiego ze Sneddonem, z którymi nie miałem kontaktu, gdyż
przebywali przecież za granicą.
Następnie powiedziano mi, że muszę przyjąć pseudonim, którego będę używał
w przyszłości. W okropnej chwili podpisywania zobowiązania pod wpływem
paradoksalności jego treści raptem przyszedł mi do głowy przekorny pomysł. To
niech będzie Guzikowski. W duszy pomyślałem, że może z tego wszystkiego wyjdzie
po prostu guzik. Niestety było inaczej.
Wyznam, że od tamtej chwili aż po dziś dzień odczuwam gorzkie uczucie.
Daleko mi do bohaterskich akowców, których stać było na zniesienie najcięższych
cierpień, a jednak nie podpisali. To nie jest tłumaczenie z mojej strony.
Natomiast szczera chęć podzielenia się głębokim zawodem, jaki odczuwam do
siebie.
I tak zaczęły się moje kontakty z UB/SB. Polegały one na spotkaniach i
rozmowach, odbywających się w nieregularnych odstępach czasu głównie w
kawiarniach. Bodaj tylko raz zaproszono mnie do jakiegoś mieszkania, adresu nie
pamiętam. Musiałem opowiadać o tym, czego byłem świadkiem podczas imprez
sportowych w kraju, ale przede wszystkim za granicą”.
Jest to fragment relacji, którą dziennikarz złożył, odnosząc się do
materiałów zachowanych w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, których notabene jest niewiele na
temat Tomaszewskiego (w tym przypadku Tomaszewski odniósł się do zachowanego
zobowiązania). Choć z drugiej strony są one niezwykle interesujące i mają
bezpośredni związek z cytowanymi wspomnieniami. Są to przede wszystkim akta
operacji prowadzonej przez UB pod kryptonimem „Rakieta”, gdzie obok
Tomaszewskiego, peerelowski aparat represji interesowała się również tenisistą
Władysławem Skoneckim i działaczem sportowym Jerzym Olszowskim. Każdy z nich
był podejrzewany o kontakty z obcym wywiadem, poprzez spotkania z byłym
brytyjskim dyplomatą w Warszawie, Robertem Sneddonemm które miały mieć miejsce
w Szwecji w 1951 r. podczas meczu Pucharu Davisa Szwecja – Polska.
Do spotkania z Brytyjczykiem rzeczywiście doszło, o czym informował
odpowiednich ludzi po powrocie do kraju pilnujący Polaków „działacz sportowy”.
Po zakończeniu operacji kryptonim „Rakieta” postanowiono zwerbować Bohdana
Tomaszewskiego…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz