piątek, 31 maja 2013

Sport w pierwszych latach powojennych w Polsce

Zanim komuniści w Polsce zawłaszczyli zarządzanie sportem, wielkie zasługi w odbudowie zniszczonych struktur wychowania fizycznego, mieli doświadczeni działacze sportowi, dziennikarze, sportowcy z okresu międzywojennego. Część z nich była stopniowo odsuwana z pełnionych, często społecznie funkcji, lecz z całą pewnością należy o tym pamiętać.

Zwycięstwo aliantów nad niemieckim okupantem w Europie zakończyło sześcioletni okres krwawych działań wojennych. Tymczasem państwa, które zostały „wyzwolone” wówczas przez Armię Czerwoną znalazły się w bardzo trudnym położeniu. W ten sposób Polska znalazła się w orbicie wpływów Moskwy – jak się później okazało – na ponad czterdzieści lat. W pierwszych latach po wojnie komuniści przy pomocy sowieckiego mocarstwa „metodą salami” umacniali władzę nad Wisłą, także w stosunku do sportu, który stopniowo ulegał zawłaszczeniu przez komunistów. Zgodnie ze słowami Władysław Gomułki: „władzy raz zdobytej nie oddamy”.
Bohdan Tomaszewski tak wspominał pierwsze miesiące po zakończeniu działań wojennych: „nigdy nie zapomnę obrazu startego z powierzchni ziemi kraju. Uśpionych ruin, nad którymi krąży wygłodniałe ptactwo pod koniec siarczystej zimy 1945 roku, a potem powracających wiosną ludzi, przypominających ludzkie strzępy. Szli w płaszczach bez guzików, w cienkich półbutach, z wielotygodniowym zarostem, brudni, zawszeni, o skołatanych sercach, ale w duszy niosących płomyk nadziei”.
Słowa te odzwierciedlają dramat powojennego społeczeństwa polskiego. Pomimo tego to właśnie ruch społeczny – zaraz po „wyzwoleniu” był inicjatorem odbudowy struktur sportowych w zniszczonym kraju. Wśród osób zaangażowanych w proces odnowy polskiego sportu znaleźli się przedwojenni działacze sportowi, członkowie organizacji młodzieżowych, dziennikarze oraz sportowcy.
Początkowo odbudowę powojennych struktur wychowania fizycznego w latach 19441946 oparto częściowo o wzory z okresu międzywojennego; często wykorzystywano wówczas w tym celu także działaczy przedwrześniowych. Swoją działalność wznawiały przedwojenne organizacje i stowarzyszenia młodzieżowe, m.in. Związek Polskich Związków Sportowych, Towarzystwo Gimnastyczne „Sokół”, Związek Harcerstwa Polskiego, Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży Męskiej i Żeńskiej oraz Związek Młodzieży Chrześcijańskiej w Polsce. Jednak wraz z umacnianiem się władzy komunistycznej w kraju ruchy te były stopniowo likwidowane lub ich działalność bardzo ograniczano. W pierwszych latach po wojnie liczyły się w zasadzie dwie organizacje młodzieżowe: peperowski Związek Walki Młodych i pepesowska Organizacja Młodzieży Towarzystwa Uniwersytetu Robotniczego.
Lata czterdzieste XX wieku, były dla komunistów okresem przejściowym, zaś głównym ich celem, który chcieli osiągnąć długofalowym procesem było wprowadzenie modelu scentralizowanego zarządzania kulturą fizyczną na wzór sowiecki. Tymczasem w obozie władzy doszło wówczas do sporu o kształt nowych struktur organizacyjnych kultury fizycznej. PPS opowiadał się za zwiększeniem czynnika społecznego w zarządzaniu sportem – oczywiście w ramach socjalistycznej rzeczywistości oraz wyłączeniem kultury fizycznej ze struktur wojskowych, optując za wcieleniem ich do Ministerstwa Zdrowia. Natomiast PPR dążyła do stopniowego przejęcia kontroli nad odradzającą się kulturą fizyczną. Zdaniem Jerzego Gaja:„w interesie PPR było zlecenie opieki nad niezintegrowanym, żywiołowo odradzającym się wychowaniem fizycznym i sportem wojsku, które mogło nadać pożądany kierunek w dalszych przemianach zgodnie z życzeniami PPR”.
Tak też się stało, o czym świadczyć może powołanie w 1946 r. przy Ministerstwie Obrony Narodowej Państwowego Urzędu Wychowania Fizycznego i Przysposobienia Wojskowego. Było to wyraźne odwołanie się do modelu zarządzania kulturą fizyczną w latach 1927–39, gdzie również powołany został do życia przy Ministerstwie Spraw Wojskowych PUWF i PW. Przy MSW powołano także, Radę Naukową Wychowania Fizycznego, na czele której stał minister spraw wojskowych (w latach 1927–35 był nim Józef Piłsudski). W kraju zaś utworzono wojewódzkie, powiatowe i miejskie komitety wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego. Schemat organizacyjny zarządzania kulturą fizyczną w okresie międzywojennym także wskazuje na duże zainteresowanie ze strony władz państwowych. Natomiast trzeba wyraźnie podkreślić, że w okresie PRL ingerencja państwa była znacznie większa.
Do podstawowych zadań PUWF i PW w PRL, należało kierowanie i nadzorowanie, poprzez powołane w terenie wojewódzkie, powiatowe i miejskie urzędy wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego, realizacji zadań wynikających z powszechnego obowiązku wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego w kraju. W celu koordynowania działalności urzędu powołano przy nim Państwową Radę Wychowania Fizycznego (w składzie rady zasiadali przedstawiciele m.in. MON i Krajowej Rady Narodowej), która de facto miała największy wpływ na jego działalność.
 Na czele PUWF i PW stanął przedwojenny działacz sportowy Tadeusz Kuchar (członek PPR, następnie PZPR), który swoim nazwiskiem miał promować obraz „demokratycznych zasad” wprowadzanych przez komunistów w ruchu sportowym. W rzeczywistości duży wpływ na kształt nowo powołanego urzędu miał pełnomocnik ministra obrony narodowej do spraw wychowania fizycznego i przysposobienia wojskowego gen. Eugeniusz Kuszko przedwojenny działacz zdelegalizowanej Komunistycznej Partii Polskiej który po odejściu z PUWF i PW został szefem Głównego Zarządu Polityczno-Wychowawczego Wojska Polskiego.
Zmiany zachodzące w Polsce w drugiej połowie lat czterdziestych których symbolem stało się odsunięcie od władzy Władysława Gomułki miały także wpływ na model zarządzania kulturą fizyczną w kraju. Właśnie w latach 194756, według Piotra Godlewskiego: „tworzono fundamenty pod nowy, radziecki model kultury fizycznej, a następnie rozwijano go w latach 195056 w ramach obowiązującego marksistowskiego systemu organizacyjnego”.
Zlikwidowano PUWF i PW oraz działający po nim w latach 194748 Główny Urząd Kultury Fizycznej. W ich miejsce powołany został w 1949 r. centralny urząd administracji państwowej działający przy prezesie Rady Ministrów Główny Komitet Kultury Fizycznej wraz z wojewódzkimi, powiatowymi i miejskimi komitetami kultury fizycznej. Zlikwidowano Związek Polskich Związków Sportowych, a także wszystkie związki sportowe, których miejsce zajęły sekcje działające w GKKF reprezentujące zlikwidowane związki. Zdaniem Piotra Godlewskiego: „przenoszone metodą kalki wzory i cały sowiecki system organizacji i zarządzania sportem stanowić miał gwarancję służalczości tej dziedziny życia społecznego w stosunku do partii i ludowego państwa. Za pomocą kierownictwa politycznego partia sterowała bezwzględnie podległą administracją sportu, która roztaczała kontrolę i posiadała decydujący wpływ na podstawowe elementy działalności stowarzyszeń sportowych. Ważnym instrumentem wpływu ideologicznego był stosowany także w innych dziedzinach życia społecznego proces intensywnego upartyjniania”.
Scentralizowanie zarządzania kulturą fizyczną w ramach GKKF wpisywało się w politykę stalinowską w PRL. Zwłaszcza że nadzór nad działalnością komitetu sprawował do 1952 r., oddelegowany z Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, b. oficer NKWD, Rosjanin Apolinary Minecki.

środa, 29 maja 2013

Dlaczego Władysław Skonecki zdecydował się na ucieczkę?

Jeden z najwybitniejszych polskich powojennych tenisistów w okresie największego stalinizmu w PRL postanowił kontynuować karierę sportową poza granicami kraju. Dlaczego nie zdecydował się na powrót do ojczyzny po meczu Pucharu Davisa Szwajcaria – Polska w roku 1951? Pytanie te pozostaje nadal otwarte, a my dziś możemy jedynie domyślać się, jakie motywy kierowały wówczas zawodnikiem warszawskiej „Legii”.

Opinia społeczna w PRL była bardzo zaskoczona decyzją tenisisty, szczególnie zaś środowisko sportowe, gdyż zawodnik ten w grudniu 1950 r. – na wniosek CWKS „Legia” – został odznaczony przez władze Głównego Komitetu Kultury Fizycznej tytułem zasłużonego Mistrza Kultury Fizycznej. Był osobą bardzo popularną w kraju, gdyż odnosił wiele sukcesów również na arenie międzynarodowej. Zawdzięczał to przede wszystkim ogromnemu talentowi, który poparty był ciężką pracą wykonywaną podczas codziennych treningów na korcie. Nie można zapominać, że zaliczał się również do grona sportowców, którzy nie mogli narzekać na brak wsparcia ze strony „władzy ludowej”. Ta bowiem, szczególnie opiekowała się zawodnikami, którzy reprezentowali wojskowe kluby sportowe, gdyż ich zwycięstwa w rywalizacji ze sportowcami z Zachodu świetnie nadawały się, aby wykorzystać je w bieżącej polityce propagandowej państwa komunistycznego. Dzięki temu jego kariera nabierała rozpędu.
Wszystko zmieniło się podczas jego pobytu w Zurychu w 1951 r., gdy postanowił nie wracać do kraju z ekipą sportową. Być może decyzję tę podjął dużo wcześniej, a czekał wyłącznie na odpowiednią chwilę. Ta nadarzyła się w Szwajcarii. Przemawiać za tym mogą, krążące w tym czasie w warszawskich kawiarniach, plotki i pogłoski o przyczynach ucieczki Skoneckiego, o czym dyskutowano głównie w środowisku sportowym. Sugerowano, że sportowiec planował ucieczkę od dłuższego czasu, ale na drodze stanął brak odpowiedniej ilości pieniędzy, aby przeżyć pierwszy okres życia na Zachodzie. Stąd miał przekonać małżonkę, aby ta przekazała mu swoje kosztowności na spłatę terminowego długu, który musiał koniecznie spłacić.

Operacja kryptonim „Rakieta”

Być może w krążących plotkach było trochę prawdy, gdyż decyzję swą mógł podjąć w związku z prowadzoną przeciwko niemu przez UB operacją, która rozpoczęła się kilkanaście miesięcy przed jego ucieczką. Historia ta zaczęła się w 1950 r. W dniach 4–16 lipca 1950 r., Skonecki wraz z innymi sportowcami, działaczami i dziennikarzami przebywał na meczu Pucharu Davisa w Bastad w Szwecji, gdzie polska reprezentacja w tych rozgrywkach miała zmierzyć się z drużyną ze Skandynawii. Po powrocie do kraju, UB otrzymała doniesienie agenturalne o kontaktach sportowca z Robertem Sneddonem, byłym pracownikiem Ambasady Wielkiej Brytanii w Warszawie, którego oskarżano o działalność szpiegowską na rzecz brytyjskiego wywiadu. Jego nazwisko pojawiło się w sfingowanym procesie, prowadzonym przez Wojskowy Sąd Rejonowy w Warszawie, przeciwko Władysławowi Śliwińskiemu, którego oskarżono o działalność szpiegowską. „Trybuna Ludu” z 27 lipca 1950 r. donosiła wówczas: „Szajka agentów angielskich uprawiała w Polsce szpiegostwo i przygotowywała akty terrorystyczne. Pierwszy dzień procesu szpiega angielskiego, Śliwińskiego przed Wojskowym Sądem Rejonowym w Warszawie”.
Stąd w UB pojawiło się zainteresowanie Skoneckim. Natychmiast po otrzymaniu wspomnianego doniesienia, rozpoczęto działania operacyjne zakrojone na szeroką skalę, mającą na celu uzyskanie bliższych informacji na temat pobytu Skoneckiego w Szwecji. Ppor. Ryszard Bernhard z Wydziału IV Departamentu V MBP rozpoczął 1 sierpnia 1950 r. „Sprawę Agenturalnego Opracowania o zabarwieniu szpiegowskim pod kryptonimem »Rakieta«”. Zdaniem MBP Sneddon przybył na zawody rozgrywane w miejscowości Bastad specjalnie z Wielkiej Brytanii, aby spotkać się z przebywającymi tam Polakami. Szczególnie dobrze znał Skoneckiego, którego – jak wynika z akt – zaopatrywał w sprzęt sportowy i wspólnie z nim grywał po wojnie na kortach warszawskiej „Legii”. Peerelowskie służby specjalne łączyły fakt przyjazdu Anglika do Szwecji z wcześniejszym pobytem, w dniach 20 marca – 20 kwietnia 1950 r., Skoneckiego w ZSRS. Przypuszczano, że„Charakterystycznym momentem jest fakt, że Skonecki Władysław ze swej strony bardzo pragnął tego wyjazdu [do ZSRS – przyp. A.C.] […]. Biorąc pod uwagę, że przyjazd Roberta Sneddona na zawody do Bastad miał charakter celowy oraz znamiona pracy szpiegowskiej na Polskę”.
Po powrocie z Bastad, z ustaleń UB wynikało, że zawodnik nadal utrzymywał kontakty z osobami z krajów kapitalistycznych, stąd bacznie był obserwowany przez peerelowskie służby specjalne. Te ustaliły, że w tym czasie: „prowadził rubaszny tryb życia, utrzymuje szereg kontaktów z elementem kapitalistycznym. Dnia 12 V 51 r. Skonecki i [Jerzy] Olszowski wyjeżdżają wraz z polską ekipą tenisową do Szwajcarii, celem rozegrania meczu o Puchar Davisa”.
I właśnie w czasie tego wyjazdu sytuacja zawodnika w ramach prowadzonego rozpracowania o krypt. „Rakieta” skomplikowała się, gdyż ten postanowił pozostać poza granicami kraju. Miało to miejsce w Zurichu podczas rozgrywanego meczu Szwajcaria – Polska w Pucharze Davisa. Po zakończeniu zmagań na szwajcarskich kortach, drużyna miała wyjechać na turniej wielkoszlemowy „Roland Garros” do Paryża. Tymczasem kilka dni przed wyjazdem do Francji nadesłano pilny telegram z Warszawy adresowany do przewodniczącego Sekcji Tenisa w GKKF Jerzego Olszowskiego, który opiekował się polskimi zawodnikami w Szwajcarii. Wynikało z niego, że Skonecki zamierza pozostać poza granicami Polski. Nakazano wówczas, aby drużyna w pełnym składzie zamiast do Paryża szybko wróciła do Warszawy.
Skoneckiemu jednak udało się wcześniej zdobyć paszport; miał go otrzymać podczas przyjęcia w polskim konsulacie w Zurichu od kierownika drużyny, Olszowskiego. Następnego dnia nie pojawił się już w hotelu, gdzie zakwaterowana była polska reprezentacja, pozostawił jedynie kartkę z wiadomością dla Olszowskiego, że będzie w dniu odlotu bezpośrednio na lotnisku. Tak się jednak nie stało, a przed odlotem samolotu do Warszawy zadzwonił na lotnisko w Zurychu do kierownika polskiej drużyny, oświadczając, że do Polski nie wraca.
Pozostał za granicą. Brał udział w wielu turniejach tenisowych, odnosząc w nich dużo sukcesów. W międzyczasie UB po trzech latach prowadzania sprawy o krypt. „Rakieta” postanowił zakończyć rozpracowanie poszczególnych osób w tej sprawie, w tym Skoneckiego. W stosunku do niego ustalono, że: „W toku rozpracowania fig[urant] Skonecki Władysław w czasie wyjazdu do Szwajcarii odmówił powrotu do kraju i pozostał za granicą, co w zasadzie potwierdzają jego powiązania z obcym wywiadem”.
Wydaje się, że przyczyną ucieczki Skoneckiego mogło być poczucie osaczania przez peerelowskie służby specjalne; mógł zostać nawet ostrzeżony o tym, że UB interesuje się jego osobą, jeśli oczywiście prawdą okazałaby się informacja, że paszport otrzymał od Olszowskiego, który wcześniej dowiedział się od władz z Warszawy o możliwości ucieczki swojego podpieczonego. Mógł zatem przekazać mu te informacje.
Oczywiście są to hipotezy, a pytania pozostają nadal bez odpowiedzi. Warto dodać, że w ramach rozpracowania o krypt. „Rakieta” nie udało się UB znaleźć dowodów potwierdzających powiązania Skoneckiego z brytyjskim wywiadem. Jedyną przesłanką, aby uznać go winnym współpracy z obcym wywiadem była jego ucieczka.
Niedługo trwał jego pobyt na emigracji. Postanowił na fali październikowej „odwilży” w 1956 r. powrócić do ojczyzny, unikając procesu i więzienia, lecz musiał publicznie skrytykować własne postępowanie. Dzięki temu mógł kontynuować karierę sportową jako zawodnik, a następnie trener, pracując na Zachodzie. Zmarł w Austrii w 1983 r., gdzie został też pochowany na cmentarzu w Wiedniu. Andrzej Fonfara wspominał, że „pogrzeb odbył się na koszt miasta, a władze Wiednia następnie domagały się zwrotu 500 dolarów od rodziny sportowca mieszkającej w Polsce”.

czwartek, 23 maja 2013

Następstwa słynnego „gestu Kozakiewicza”

Oceniając słynny „gest Kozakiewicza” z perspektywy lat, wydaje się, że był to raczej wyraz niezadowolenia tyczkarza wobec nagannego zachowania publiczności podczas zawodów niż zaplanowana demonstracja polityczna sportowca, wymierzona w reżim komunistyczny.

Kibice zachowywali się skandalicznie. Nie było końca krzykom i gwizdom, gdy na płycie stadionu pojawił się polski lekkoatleta. Bohdan Tomaszewski wspomina te chwile, z dużą nutą niezadowolenia, ze względu na brak właściwego dopingu, który powinien być prowadzony przede wszystkim w duchu fair play: „gwizdali, gdy gotował się do skoku, a kiedy już biegł, przez trybuny szedł nieprzyjazny pomruk. Nie przeszkadzało mu to, wręcz przeciwnie – potęgowało wiarę i budziło dodatkową energię, by zrobić na przekór. Kiedy pokonał rywali, pobił rekord świata i zwyciężył nieprzyjazną widownię, wówczas wykonał pamiętny »Gest Kozakiewicza«”.Trzeba przyznać, że wydarzenie te było bezprecedensowe w historii polskiego sportu; zignorowane zostało oczywiście przez krajową prasę, która donosiła wówczas o heroicznej postawie sportowców podczas zawodów:„trwający cztery godziny tyczkarski show, którego głównymi aktorami byli trzej polscy zawodnicy i reprezentant ZSRR Konstantin Wołkow, na długo zostanie w pamięci nie tylko Polaków. Było to chyba najpiękniejsze widowisko w dotychczasowych zawodach we wszystkich dyscyplinach na XXII Igrzyskach Olimpijskich”, – czytaliśmy na łamach „Przeglądu Sportowego”. W podobny sposób zareagował „Żołnierz Wolności”, który również umieścił relację z tego konkursu: „Polacy skakali jak z katapulty. Złoty rekord świata Władysława Kozakiewicza”. Natomiast „Trybuna Ludu” informowała, że Kozakiewicz: „z radości pokłonił się trybunom nisko do ziemi”.
W innym artykule poświęconym temu zwycięstwu zatytułowanym „Widziane z kraju” autor zwracał uwagę na styl, w jakim Kozakiewicz zwyciężył oraz na emocje, które towarzyszyły wtedy sportowcom oraz kibicom: „umiemy patrzeć na sport, potrafimy go odbierać z rozwagą, oceniać spokojnie wydarzenia. Ale niech tylko któryś z naszych zawodników […] sięgnie po złoto i zrobi to tak elegancko i tak wspaniale – jak to zrobił Kozakiewicz – nie wytrzymujemy i dajemy pełny upust, tylko nam Polakom znanemu, temperamentu. Oj, przeżyliśmy ten skok, przeżyliśmy”.
Sam Kozakiewicz tuż po zawodach był zaskoczony swym ogromnym sukcesem: „Jeszcze nie wiem dlaczego dzisiaj skakałem aż tak wysoko. Pewne są trzy rzeczy: po pierwsze byłem w dobrej formie, po drugie zupełnie nie odczuwałem zdenerwowania i po trzecie ogromnie chciałem wygrać”.
Złość płynąca z trybun była tak duża, ponieważ nasz sportowiec pokonał reprezentanta ZSRS, Konstantina Wołkowa. Zawodnik gospodarzy walczył dzielnie do końca, jednak przegrał – taki jest sport. Tymczasem sowieccy kibice przyjęli jego porażkę z ogromnym niezadowoleniem, wyrażając swoje rozczarowanie wobec niego, tuż po zawodach. Pierwszym z nich okazał się kierowca autokaru, który w tym dniu miał zabrać sportowców, dziennikarzy i działaczy ze stadionu Łużniki. Jednym z pasażerów był Bohdan Tomaszewski, który następnie historię tę przelał na papier. Opisywał, że autokar zapełniał się stopniowo, gdyż pasażerowie powoli wracali z olimpijskiej areny, kierowca zaś cierpliwie czekał aż będzie komplet. Siedzenia w końcu zapełniły się, kierowca mógł uruchomić silnik i ruszyć do hotelu. Tymczasem na drodze pozostała jeszcze jeden osoba, dla której nie było już miejsca w autokarze. Był nią młody chłopaka w czerwonym dresie, który mokry i zmarznięty stał przed drzwiami autokaru, licząc, że wsiądzie. Kierowca jednak odjechał, pozostawiając go za drzwiami. Po chwili, gdy autobus ruszył, Tomaszewski rozpoznał w nim sportowca, który walczył nie tak dawno z Kozakiewiczem – to był Konstantin Wołkow, zdobywca srebrnego medalu olimpijskiego. Sprawozdawca „Polskiego Radio” zanotował po latach: „Autokar rusza. W ciemnościach i strugach deszczu widzę smutną twarz olimpijczyka. Coraz mniejsza sylwetka gaśnie w mroku. Jedno z najsmutniejszych wspomnień z tych Igrzysk. Srebrny medal – wielka rzecz! Srebrny, ale nie złoty. W drodze do hotelu zapytałem kierowcę, dlaczego nie zabrał Wołkowa. Spojrzał na mnie filozoficznie, wzruszył ramionami i rzucił krótko: »przecież przegrał«”.
Po powrocie do kraju z polskimi medalistami spotkał się Prezes Rady Ministrów PRL Edward Babiuch; mówił wówczas: „każdy z was – stwierdził premier, zwracając się do Olimpijczyków – ma powody do wielkiej satysfakcji. Zdobyliście sympatię milionów kibiców w kraju i na całym świecie”. Po latach Kozakiewicza tak wspominał te spotkanie: „Stoimy w szeregu, najpierw złoci medaliści, potem srebrni i tak dalej. Wchodzi Babiuch, ubrany normalnie: garnitur, krawat, ale spoglądamy w dół, a on ma na nogach adidasy. W ten sposób zaznaczył, że idzie na spotkanie ze sportowcami […]. Nagle rozsunęły się drewniane ściany, a za nimi ukazały się zastawione stoły po brzegi: kawior, kabanosy, artykuły wtedy w Polsce niedostępne […]; Jacek Wszoła pakuje kabanosy do kieszeni marynarki. Zobaczył to Babiuch, podchodzi i mówi – »Panie Jacku, nie trzeba, starczy dla wszystkich«. A Jacek na to – »Moja żona została na dole i chciałem jej pokazać, bo dawno kabanosa nie widziała«”.
Kilka dni później w siedzibie Akademii Wychowania Fizycznego w Warszawie odbyła się uroczystość wręczenia olimpijczykom wysokich odznaczeń państwowych. Z ramienia PZPR w imprezie tej udział wzięli zastępca członka Biura Politycznego KC PZPR, sekretarz KC Zdzisław Żandarowski oraz kierownik Wydziału Organizacji Społecznych Sportu i Turystyki KC PZPR Ryszard Bryk. Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski odznaczony został Kozakiewicz.
Nagrody i wyróżnienia, które spotkały sportowca w kraju po olimpijskim sukcesie były szeroko komentowane w prasie i telewizji. Gratulacji nie było końca. Tymczasem media nie nagłaśniały faktu, kiedy to ambasador ZSRS w Warszawie Boris Aristow wystąpił do polskich władz o odebranie złotego medalu Kozakiewiczowi za jego zachowanie podczas moskiewskich igrzysk. Wystarczyły jednak zapewnienia polskich władz sportowych, że pamiętny gest był wynikiem… bólu ręki, o czym wspominał sam zainteresowany: „Marian Renke wyjaśnił, że bolała mnie ręka i kurczyłem ją z bólu”.
W 1985 r. mistrz olimpijski z Moskwy Władysław Kozakiewicz zdecydował się wraz z rodziną opuścić kraj i udał się na emigrację do zachodnich Niemiec, gdzie otrzymał obywatelstwo. Decyzję tę komentował B. Tomaszewski: „szkoda, że […] mistrz z Moskwy tak ułożył swoje losy; wylądował w RFN, startował w niemieckich barwach. Ale jakże zapomnieć to, czego dokonał w Moskwie?”

wtorek, 21 maja 2013

Gerard Cieślik w aktach IPN

Piłkarski geniusz na stadionie śląskim dwukrotnie pokonał Lwa Jaszyna w zwycięskim pojedynku Polska – ZSRS w 1957 r. Doskonale pamięta o tym każdy kibic piłkarski nad Wisłą. Tymczasem dziesięć lat wcześniej miało dojść do wydarzenia, o którym nie wszyscy wiedzą…

W czasie wojny Gerard Cieślik kontynuował piłkarską karierę w niemieckim klubie, zresztą jak wielu zawodników pochodzących ze Śląska. Po klęsce Hitlera, na długie lata związał się z Ruchem Chorzów, odnosząc z nim wiele sukcesów, także indywidualnych. Dzięki udanym występom w klubie, na stałe zagościł w reprezentacji Polski. Jego kariera nabierała tempa.
W międzyczasie niestety pojawiły się problemy dalekie od sportowej rywalizacji. Piłkarzem zainteresował się miejscowy Urząd Bezpieczeństwa, który poszukiwał odpowiedniego kandydata na wtyczkę w chorzowskim Ruchu, gdyż nie posiadał w klubie aktywnej agentury: „do obecnej chwili [1950 r. – przyp. A.C.] na obiekcie sportu nie posiadamy żadnej agentury koniecznej do opracowania wrogich elementów”. „Władza ludowa” z obawami i niepokojem przyglądała się pracy w klubie działaczom sportowym z przedwojenną przeszłością. Zostali oni wykorzystani przez komunistów w pierwszych latach po wojnie do odbudowy struktur zniszczonego sportu w kraju i stopniowo odsuwani byli z pełnionych funkcji. Dotyczyło to działaczy, którzy nie zgadzali się z wprowadzanym przez komunistów modelem zarządzania sportem w kraju. Stąd starano się gromadzić na ich temat wszelki dane, które można byłoby wykorzystać przeciwko nim w przyszłości. Kluczem do powodzenia operacji miało być pozyskanie wiarygodnego agenta, który przekazywałby doniesienia na ich temat.
Historia ta miała wydarzyć się pod koniec lat 40. XX w. Wybór padł na Cieślika, ponieważ z ustaleń UB wynikało, że „kandydat jest wysoko cenionym graczem sekcji piłki nożnej, przez wrogi element obecnych przemian, przez co może być również cenionym informatorem, celem wykrycia i zlikwidowania tych wrogich elementów, które by w przyszłości mogły szkodzić rozwijającemu się [polskiemu sportowi – przyp. A.C.]”. W dodatku w przeszłości – jak wynika z akt – miał być zwerbowany do współpracy z UB przez Zbigniewa Kaczmarka, na podstawie materiałów kompromitujących, które pochodziły z czasów okupacji niemieckiej. Zanim miało do tego dojść, piłkarz został przesłuchany przez oficera śledczego miejskiego UBP w Chorzowie 25 lutego 1947 r.; tłumaczył się wówczas ze swojej wojennej przeszłości, szczególnie z gry w niemieckim klubie.
Zaledwie kilka dni później, tj. 3 marca miał podpisać zobowiązanie do współpracy z aparatem represji, gdzie miał zadeklarować, że doniesienia swoje będzie składał zarówno w formie pisemnej, jak i ustnej, podpisując je pseudonimem „Wolny”. Prawdopodobnie podczas tego spotkania został również uprzedzony o grożącej mu odpowiedzialności karnej, jeśli przekazywałby fałszywe informacje. Trudno nie łączyć przesłuchanie piłkarza z wydarzeniami, które miały miejsce kilka dni później.
Od tego zdarzenia minęły prawie trzy lata, gdy ponownie chorzowskim piłkarzem zainteresowały się komunistyczne służby specjalne, które podkreślały wówczas w aktach, że nie posiadają aktywnej agentury w klubie Ruch Chorzów. Z tego wynika, że piłkarz  nie spełniał oczekiwań UB. Pomimo tego znalazł się ponownie w orbicie zainteresowania aparatu represji. Czy tym razem UB mógł na niego liczyć? Szczególnie – jak wynika z akt – że w ostatnich trzech latach nie palił się do współpracy, wręcz odwrotnie miał stronić od spotkań z pracownikami UB. Tymczasem z dokumentów wynika, że ponownie nawiązano z nim kontakt 12 stycznia 1950 r. I tym razem bez spodziewanego rezultatu. Po niespełna roku władza straciła cierpliwość do piłkarza. Zapadał decyzja o wyeliminowaniu z sieci agenturalnej informatora o pseudonimie „Wolny”. Przyczyna była prosta: unikanie przez agenta spotkań z pracownikiem UB „w czasie jego współpracy z organami UB, nie uzyskaliśmy żadnych doniesień, a ograniczał się tylko do informowania nas o rzeczach błahych, które nie przedstawiały żadnej wartości. Wobec powyższego proszę o wyeliminowanie go z sieci inf[ormacyjno] agenturalnej, gdyż nie przedstawia żadnej wartości, a pozostanie na kontakcie luźnym”. Podpisano 29 grudnia 1950 r.

czwartek, 16 maja 2013

Operacja kryptonim „Moskwa '80”

Zanim rozpoczęły się zmagania sportowców na olimpijskich arenach w ZSRS, w Warszawie opracowano plan „zabezpieczenia” moskiewskiej olimpiady, zgodnie z wytycznymi Kremla.

Władza PRL bardzo starannie przygotowywała się do tego wydarzenia, zarówno w wymiarze propagandowym, jak i sportowym. Przygotowania ruszyły już po zakończeniu IO w Montrealu w 1976 r. Na zebraniach partyjnych podkreślano, że „sukcesy mistrzów rozbudzają wyobraźnię młodzieży, zachęcają do naśladownictwa. Wielkie imprezy sportowe dzięki ogromnej atrakcyjności budzą żywe zainteresowanie milionów ludzi, którzy utożsamiają się z reprezentantami, są z nich dumni […]. W 1980 roku widownią tej największej w świecie imprezy będzie Moskwa […]. Przygotowania do Olimpiady powinny w zasadniczym stopniu zwiększyć tempo rozwoju sportu w Polsce, a sam występ w stolicy Kraju Rad – służyć dalszemu pogłębieniu braterstwa polsko-radzieckiego i przyjaznej współpracy polskiej młodzieży z młodzieżą wszystkich państw biorących udział w Igrzyskach”. Działania te nasiliły się szczególnie w roku olimpijskim, kiedy zwiększyła się aktywność władz promujących zbliżającą się Olimpiadę.
Tymczasem w tle pojawiły się działania władzy, która w zaciszu gabinetów komunistycznych dygnitarzy podejmowała decyzję w sprawie przygotowań do „zabezpieczenie” IO w Moskwie. Oczywiście poprzedzone było to szeregiem spotkań z przedstawicielami Kremla. To bowiem organizatorzy igrzysk mieli być beneficjentami sprawnie wykonanego zadania, nałożonego na peerelowskie służby. Obawiano się, że kryzys w stosunkach międzynarodowych, po inwazji wojsk sowieckich na Afganistan w 1979 r., wpłynie negatywnie na przebieg imprezy, którą przecież ostatecznie zbojkotowały 63 Narodowe Komitety Olimpijskie. W wyniku tych konsultacji w dniu 17 kwietnia 1980 r., ówczesny minister spraw wewnętrznych PRL gen. bryg. Stanisław Kowalczyk podjął decyzję w sprawie „zabezpieczenia” IO w Moskwie, a operacji nadano kryptonim „Moskwa ’80”, celem której był m.in. odpowiedni dobór osób udających się do ZSRS, próba kontrolowania uczestników IO, czyli zadania mające na celu przede wszystkim nie dopuszczenie do sytuacji sprzyjającej podjęciu działalności „antypaństwowej”, wznoszenia haseł antykomunistycznych na olimpijskich arenach, ale także przemytu wydawnictw i ulotek o podobnej treści.
W ramach tej operacji zaangażowano znaczne siły: oddelegowano 228 funkcjonariuszy MSW oraz zaktywizowano 954 tajnych współpracowników. W dodatku na Olimpiadę wysłano specjalną 23-osobową grupę operacyjną pracowników aparatu represji, aby ta „pilnowała” na miejscu sportowców, dziennikarzy i turystów udających się z Polski, oraz koordynowała wszelkie inne działania w stolicy ZSRS. I tak w wiosce olimpijskiej wśród polskich sportowców zakwaterowani zostali jako „działacze sportowi” płk Andrzej Kwiatkowski i ppłk Stanisław Chrapkowski ze SB. Także grupy turystyczne – których skład osobowy był starannie dobrany przed wyjazdem – były pieczołowicie pilnowane przez „opiekunów” ze SB, którzy pod odpowiednią „legendą” umieszczeni zostali wśród kibiców, kontrolując ich aż do powrotu do kraju.
Jeden z funkcjonariuszy SB po powrocie zameldował przełożonemu: „Żadnych wrogich akcentów nie stwierdziłem przez cały czas pobytu w Moskwie. Uczestnicy wycieczki przeważnie kierowani byli przez zakłady pracy, a byli to ludzie, którzy w miejscu pracy zasłużyli sobie na to”. Oczywiście zdarzały się wyjątki. I tak podczas meczu piłkarskiego ZSRS – Wenezuela dwaj polscy turyści pod wpływem alkoholu – zdaniem SB – demonstracyjnie dopingowali zespół z Ameryki Południowej oraz „wymachiwali flagą przeszkadzając innym. Służba porządkowa mimo próśb nie interweniowała”.
Przed wyjazdem pracownicy SB otrzymali wytyczne, których mieli przestrzegać podczas pobytu w Moskwie. Przepisy resortowe nakazywały, aby funkcjonariusze resortu spraw wewnętrznych PRL nie zabierali ze sobą legitymacji służbowych, aby uniknąć dekonspiracji. Zobowiązani byli również, do zdeponowania broni na przejściach granicznych w czasie podróży do ZSRS, gdyż nakazywało tak prawo sowieckie. W przypadku „niewłaściwych” zachowań rodaków przebywających w ZSRS, esbecy mieli nie interweniować, lecz zgłaszać to „kierownictwu grupy, które powinno podjąć stosowne przeciwdziałania oraz grupie operacyjnej MSW przebywającej w tym czasie w Moskwie [23 pracowników operacyjnych SB – przyp. A.C.]”.
Nakazywano także, aby esbecy pozostawali w stałym kontakcie z grupą operacyjną MSW, od której będą otrzymywać odpowiednie instrukcje. Zwracano uwagę na wykorzystanie osobowych źródeł informacji w grupach turystycznych; osobom tym należało przekazać numery telefonów, aby informowały na bieżąco grupę operacyjną MSW o występujących zagrożeniach: „po połączeniu telefonicznym źródło powinno prosić o rozmowę z Janem Wolskim, a następnie, przed przekazaniem informacji, podać, że dzwoni »Artur«, wymieniając województwo, z którego przyjechał i numer grupy turystycznej”.

Ulotki

Jedną z formą wyrażania społecznego niezadowolenia wobec moskiewskich igrzysk, był kolportaż ulotek propagujących bojkot Olimpiady. Najbardziej popularnym projektem ulotki było zestawienie na plakacie Igrzysk z Berlina 1936 r. z Olimpiadą w Moskwie, które oddzielał czołg z sześcioma lufami, które nawiązywały do kół olimpijskich. Każdy przejaw takiej działalności znajdował się w orbicie zainteresowania bezpieki. W lipcu 1980 r., mjr Stanisław Krystka, pełniąc służbę w Piastowie, spostrzegł taki plakat naklejony na słupie, o czym informował swojego przełożonego: „W dniu dzisiejszym tj. 14 lipca 1980 r. o godz[inie] 7 min[ut] 15 w Piastowie […] na słupie na wysokości 180 cm zauważyłem plakat formatu A4 przedstawiający wizerunek czołgu, kół olimpijskich i asymetryczną gwiazdę. U góry napis »Berlin 1936«, u dołu »Moskwa ’80«. Stwierdziwszy, że w całości zawiera wrogie elementy antysocjalistyczne i antyolimpijskie oderwałem go ze słupa i załączyłem do niniejszej notatki […]”; notatka następnie została przekazana do Departamentu III MSW. Jak wynika z doniesienia TW „Lotos” z 14 lipca 1980 r., ulotka ta mogła pochodzić od Józef Ruszara, który zajmował się kolportażem plakatów w Warszawie oraz w najbliższej okolicy. TW „Lotos” donosił, że „w trakcie rozmowy J. Ruszar pokazał nam plik »ok. 50–80« plakatów występujących w swej treści p[rzeciw]ko Olimpiadzie Moskwa 80 […]. Ruszar stwierdził, że plakaty te drukuje KSS KOR i działacze opozycji będą rozlepiali je przez cały czas trwania Olimpiady moskiewskiej. Ruszar stwierdził, że każdy powinien rozlepić chociaż jeden plakat – »jest to patriotyczny obowiązek każdego Polaka, by występować przeciwko bolszewikom«”.
Zdaniem SB właśnie w taką działalność zaangażowany był jeden z założycieli krakowskiego SKS Bronisław Wildstein, który miał być odpowiedzialny za dostarczenie „wrogich” plakatów do Krakowa. Sam po latach z trudem przypomina sobie te wydarzenia: „ulotki antyolimpijskie dostałem we Wrocławiu od Aleksandra Gleichgwichta. Jakoś je rozkolportowałem w Krakowie, ale nie za bardzo pamiętam jak. Tyle się ulotek wtedy rozdawało…”
Niestety z dokumentów MSW PRL wynika, że ogromne zaangażowanie funkcjonariuszy w zabezpieczenie moskiewskich igrzysk przyniosło spodziewany rezultat. Po zakończeniu operacji podkreślano, że zarówno w kraju, jak i w postawach obywateli polskich na terenie ZSRS nie odnotowano znaczących działań o charakterze „antypaństwowym”. Jedną z przyczyn powodzenia operacji był fakt, że „podczas trwania olimpiady wyeliminowano ze składów wycieczek turystycznych niewielką liczbę osób, które swą postawą polityczną […] mogłyby zakłócić atmosferę igrzysk. Uniemożliwiono szerszy kolportaż plakatów antyolimpijskich, prowadzony z inspiracji KSS KOR – kwestionując kilkadziesiąt egzemplarzy w[yżej] wymienionych plakatów w różnych ośrodkach na terenie kraju”.
W ramach operacji „Moskwa ’80” zaangażowano dużą liczbę funkcjonariuszy MSW oraz osobowych źródeł informacji, co z pewnością było jednym z kluczy do powodzenia tej operacji. Dużą rolę odegrały także środki masowego przekazu oraz wiele innych instytucji zaangażowanych w działalność propagandową zgodnie z wytycznymi Partii. Niewątpliwie na przebieg operacji miała wpływ także sytuacja wewnętrzna w PRL, gdzie coraz liczniejsze manifestacje organizowane wobec kryzysu gospodarczego w kraju angażowały liczne rzesze działaczy opozycyjnych, co powodowało, że moskiewskie igrzyska zeszły na dalszy plan wobec kryzysu gospodarczego oraz politycznego w PRL.

wtorek, 14 maja 2013

Jeden dzień z życia Bohdana Tomaszewskiego

Dzień 21 wrzesień 1954 r., mimo upływu kilkudziesięciu lat, mocno zapisał się w pamięci Bohdana Tomaszewskiego. Po latach postanowił o nim opowiedzieć, a ja miałem okazję wędrować w mroczną przeszłość lat pięćdziesiątych ubiegłego wieku, prowadzony przez znanego sprawozdawcę sportowego.

„W roku 1954 szedłem przez plac Unii Lubelskiej. Nagle błyskawicznie podjechał samochód. Wyskoczyło z niego kilku mężczyzn i raptownie, bardzo fachowo ujęli mnie i wsadzili do stojącego przy chodniku auta. Nie trudno się dziwić, że byłem kompletnie zaskoczony i przerażony. Lecz nie zdobyłem się na jakieś okrzyki, by ktoś z przechodniów to usłyszał. Zostałem umieszczony w głębi samochodu, gdzie oprócz kierowcy siedziało jeszcze kilku mężczyzn. Ruszyliśmy szybko i wkrótce wjechaliśmy przez bramę wielkiego gmachu przy ul. Koszykowej, którego front wychodził w Aleje Ujazdowskie.
Moja reakcja wyrażała się milczeniem. Bo jasne było z kim mam do czynienia. Znalazłem się na którymś piętrze. W pokoju na przeciw mnie usiadło dwóch panów. I tak zaczęło się kilkugodzinne przesłuchanie. Było to blisko sześćdziesiąt lat temu. Rejestracja tego przeżycia pozostaje przede wszystkim koszmarem. Postaram się jednak odtworzyć treść tej długiej i męczącej rozmowy. Otóż wszystko wiedzieli o zdarzeniach z meczu w Bastadt. O moim samowolnym wyjeździe i wizycie Roberta Sneddona na kortach. Ich ton pytań i uwag skierowany był głównie na to, że jestem podejrzany o utrzymywanie kontaktów z głośnym szpiegiem brytyjskim Sneddonem; czytaj obcym wywiadem. Wyraźnie dawali do zrozumienia, że jeżeli informacje się potwierdzą, postawione mi zostaną zarzuty o zdradę i szpiegostwo. »Wówczas procesy takie kończyły się karą śmierci« – dawali do zrozumienia. Pragnę dodać jedno zdanie: trzeba przyznać, że nie używali wobec mnie przemocy fizycznej. Włączyli jednak nurt osobisty. Zapewne wiedzieli, że jestem po rozwodzie, a mój syn mieszka z matką na Bielanach. Wtrącili, że jest bardzo żywym chłopcem, często biega po pobliskich ulicach i sugerowali, że trzeba uważać bardziej na niego, bo tacy żywi chłopcy, często mogą być przejechani przez samochód.
Niechaj to choćby tak zamknie przesłuchanie. Zanim pod koniec oznajmili, że najlepszym wyjściem dla mnie będzie jeśli podpiszę pewien dokument. Podyktowano mi go i kazano podpisać. Treść zobowiązania moim zdaniem była paradoksem. Ponieważ wymagano ode mnie, abym informował o wrogiej działalności wobec »władzy ludowej« działaczy Polskiego Związku Tenisowego. Z naciskiem na ich kontakty ze Sneddonem. Oczekiwano również, że będę przekazywał informacje na temat relacji łączących Władysława Skoneckiego z brytyjskim dyplomatą. Czytając moje zobowiązanie, miałem wówczas bodaj jedną chwilę zaskakującego zdziwienia, żeby nie napisać rozbawienia. Miałem informować o wrogiej wobec państwa działalność takich ludzi jak Jerzy Olszowski. Powszechnie było wiadomo, jak mocną ma pozycję partyjną. Być może wynikało to z poparcia samego Piotra Jaroszewicza. Następnym działaczem PZT był E. Słabolepszy (imienia nie pamiętam), także o nim mówiono, że należał do ówczesnego establishmentu »władzy ludowej«. Poza tym prawdopodobnie zajmował pewne stanowisko we władzach bezpieczeństwa. Innym absurdem było to, że wymagano ode mnie, abym »wyświetlił« powiązania Skoneckiego ze Sneddonem, z którymi nie miałem kontaktu, gdyż przebywali przecież za granicą.
Następnie powiedziano mi, że muszę przyjąć pseudonim, którego będę używał w przyszłości. W okropnej chwili podpisywania zobowiązania pod wpływem paradoksalności jego treści raptem przyszedł mi do głowy przekorny pomysł. To niech będzie Guzikowski. W duszy pomyślałem, że może z tego wszystkiego wyjdzie po prostu guzik. Niestety było inaczej.
Wyznam, że od tamtej chwili aż po dziś dzień odczuwam gorzkie uczucie. Daleko mi do bohaterskich akowców, których stać było na zniesienie najcięższych cierpień, a jednak nie podpisali. To nie jest tłumaczenie z mojej strony. Natomiast szczera chęć podzielenia się głębokim zawodem, jaki odczuwam do siebie.
I tak zaczęły się moje kontakty z UB/SB. Polegały one na spotkaniach i rozmowach, odbywających się w nieregularnych odstępach czasu głównie w kawiarniach. Bodaj tylko raz zaproszono mnie do jakiegoś mieszkania, adresu nie pamiętam. Musiałem opowiadać o tym, czego byłem świadkiem podczas imprez sportowych w kraju, ale przede wszystkim za granicą”.
Jest to fragment relacji, którą dziennikarz złożył, odnosząc się do materiałów zachowanych w archiwum Instytutu Pamięci Narodowej, których notabene jest niewiele na temat Tomaszewskiego (w tym przypadku Tomaszewski odniósł się do zachowanego zobowiązania). Choć z drugiej strony są one niezwykle interesujące i mają bezpośredni związek z cytowanymi wspomnieniami. Są to przede wszystkim akta operacji prowadzonej przez UB pod kryptonimem „Rakieta”, gdzie obok Tomaszewskiego, peerelowski aparat represji interesowała się również tenisistą Władysławem Skoneckim i działaczem sportowym Jerzym Olszowskim. Każdy z nich był podejrzewany o kontakty z obcym wywiadem, poprzez spotkania z byłym brytyjskim dyplomatą w Warszawie, Robertem Sneddonemm które miały mieć miejsce w Szwecji w 1951 r. podczas meczu Pucharu Davisa Szwecja – Polska.
Do spotkania z Brytyjczykiem rzeczywiście doszło, o czym informował odpowiednich ludzi po powrocie do kraju pilnujący Polaków „działacz sportowy”. Po zakończeniu operacji kryptonim „Rakieta” postanowiono zwerbować Bohdana Tomaszewskiego…

poniedziałek, 13 maja 2013

Haniebne oskarżenie Wojciecha Trojanowskiego

Wojciech Trojanowski to postać niezwykle ciekawa, o wyjątkowo bogatym życiorysie; przedwojenny dziennikarz, żołnierz, więzień. Po wojnie zaś pracownik BBC, RWE. Jeden z najbardziej inwigilowanych przez UB/SB polski sprawozdawca sportowy, zatrudniony w monachijskiej rozgłośni.

Urodził się 25 września 1904 r. w Krakowie. Pochodził z rodziny inteligenckiej, jego ojciec był profesorem Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Trojanowski ukończył Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Warszawie, następnie studiował na Wydziale Mechanicznym Politechniki Warszawskiej. W roku 1920 walczył z bolszewikami; osiem lat później debiutował na łamach dziennika sportowego „Stadion”; w tym samym roku jako lekkoatleta startował w Igrzyskach Olimpijskich w Amsterdamie; w kolejnych latach związany był z „Przeglądem Sportowym” oraz z Polskim Radiem. W 1939 r. uczestniczył w kampanii wrześniowej, broniąc stolicy przed hitlerowcami, następnie trafił do niemieckiego obozu, gdzie doczekał wyzwolenia po zakończeniu II wojny światowej; po 1945 r. pozostał na emigracji, gdzie przez kilka lat związany był z radiem BBC, następnie przez wiele lat pracował w Radiu Wolna Europa.
To właśnie praca w RWE w Monachium spowodowała, że dziennikarzem zainteresowały się peerelowskie służby specjalne. Został oskarżony o prowadzenie „antypaństwowej” działalności na antenie radia i wpisano go w poczet wrogów władzy „ludowej”. W związku z tym przez wiele lat był rozpracowywany przez Urząd Bezpieczeństwa (następnie Służbę Bezpieczeństwa) w ramach operacji o krypt. „Konfident” oraz „Speaker” (szerzej na ten temat w: „Na Poważnie”, nr 3–4, 2012 r.).

Fałszywe oskarżenie

Inną metodą zwalczania powojennej emigracji, która nie chciała w żadne sposób współpracować z komunistami w kraju, były próby dyskredytacji ich dobrego imienia w Polsce. Wykorzystywano w tym celu przede wszystkim prorządową prasę, w której publikowano artykuły (a raczej paszkwile), mające za zadanie skompromitować daną osobę. Podobnie było w przypadku Wojciecha Trojanowskiego, który mieszkał wówczas w Londynie.
Dwa lata przed śmiercią, kiedy Trojanowski był już na tyle schorowany, że rzadko wychodził z londyńskiego domu, dotarła do niego wieść o artykule pt. Kto był skuty z gen. „Grotem” („Za Wolność i Lud”, 1986 r.), którego autor Stanisław Krawczyk sugerował, że ten miał brać udział – jako agent Abwehry – w aresztowaniu gen. Stefana „Grota” Roweckiego w 1943 r. Artykuł opublikowano mimo że powszechnie znana była przeszłość dziennikarza z okresu okupacji i wiedziano, że Trojanowski w czasie aresztowania gen. „Grota” Roweckiego przebywał w niemieckim obozie Woldenberg.
Wiele jednak wskazuje na to, że tekst ten został napisany w oparciu o dokumentu przechowywane w archiwach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych PRL. Świadczyć o tym może polemika redaktora naczelnego „Za Wolność i Lud”, który w odpowiedzi na liczne listy (w tym również Wojciecha Trojanowskiego) i telefony od osób oburzonych oskarżeniami Stanisława Krawczyka, twierdził stanowczo, że posiada dokumenty „których z różnych względów nie można było ogłosić już w latach pięćdziesiątych”. Przekonywał w ten sposób, że redakcja jest w posiadaniu materiałów archiwalnych, które mogą skompromitować dziennikarza.
Po pewnym czasie autor tekstu przyznał się do pomyłki i przeprosił za pomówienie dziennikarza, zamieszczając na łamach pisma sprostowanie o treści: „nie podtrzymuję nadal wysuniętego przez siebie twierdzenia jakoby Wojciech Trojanowski był współpracownikiem Abwehry i był tym, który wskazał Niemcom gen. »Grota«”. Twierdził jednocześnie, że nie może ujawnić danych osoby, której relacja była podstawą do napisania artykułu, gdyż ona sobie tego nie życzy. Rzekomo osoba ta miała być świadkiem rozmowy dwóch niemieckich oficerów, którzy dyskutowali o okolicznościach aresztowania gen. „Grota” Roweckiego. Wówczas właśnie miało paść nazwisko Trojanowskiego, który jako niemiecki agent pomagał w ujęciu szefa Armii Krajowej.
Również redakcja pisma „Za Wolność i Lud” nie zdecydowała się opublikować dokumentów, o których mówił redaktor naczelny. Tymczasem nasuwa się pytanie, czy artykuł ten powstał z inspiracji SB, która interesował się dziennikarzem aż do jego śmierci i była w posiadaniu podobnych materiałów na jego temat, czy też artykuł ten powstał na podstawie relacji świadka.

Dowody z UB?

W marcu 1946 r. do UB we Wrocławiu zgłosił się agent ps. „Czwartak”, a następnie złożył obszerne wyjaśnienia w sprawie okoliczności aresztowania gen. „Grota” Roweckiego. Wiedza jego miał pochodzić z ustaleń, których dokonał, realizując zadanie zlecone mu przez wywiad AK, aby ustalić szczegóły zatrzymania gen. „Grota” Roweckiego.
Twierdził on, że w ramach prowadzonych czynności w grudniu 1944 r. w Częstochowie miał rozmawiać z Paulem Fuchsem z radomskiego SS. Ten miał mu powiedzieć o okolicznościach operacji przy ulicy Spiskiej w Warszawie: „do aresztowania gen. »Grota« przyczynił się znany w przedwojennych kołach sportowych Trojanowski. Jak podawał dalej agent, Fuchs przy tej rozmowie powiedział mu, że Trojanowski pozostawał na usługach wojskowego wywiadu niemieckiego”, zaś w czasie aresztowania gen. „Grota” Roweckiego miał zostać zatrzymany razem z nim, a następnie obaj mieli zostać przewiezieni „samochodem do gmachu gestapo przy al. Szucha. Po pewnym czasie Trojanowskiego zwolniono, natomiast Roweckiego następnego dnia przewieziono do Berlina” – twierdził agent „Czwartak”. Sugerował, że kluczem do sukcesu operacji była przedwojenna znajomość Trojanowskiego z gen. „Grotem” Roweckim, który „mógł zapoznać Trojanowskiego w dawnym wojskowym klubie sportowym »Legia« i że ich »przyjaźń« się stamtąd wywodzi” – dodawał. Choć po latach Wojciech Trojanowski zaprzeczał temu, że znał osobiście gen. „Grota” Roweckiego.
Zdaniem agenta, Trojanowski miał również przez pewien czas po zatrzymaniu gen. „Grota” Roweckiego przebywać w Berlinie, w siedzibie Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), gdzie miał się spotykać z Paulem Fuchsem. Stwierdził w swoim doniesieniu, że nie znał osobiście Trojanowskiego, że widział go tylko z dalszej odległości, gdy ten wchodził do mieszkania Paula Fuchsa w Częstochowie. Z czasem jednak w jego zeznaniach pojawiło się coraz więcej wątpliwości; sugerował na przykład, że niemieckim agentem mógł być krewny dziennikarza, Edward Trojanowski, którym również – w tym kontekście – interesowały się służby specjalne PRL.

Edward Trojanowski

Edward Trojanowski s. Wacława i Leokadii urodził się 5 marca 1912 r. w Warszawie. Młodość spędził w stolicy, gdzie uczęszczał do Gimnazjum oo. Marianów na Bielanach (absolwentem tej szkoły jest Wojciech Jaruzelski), lecz naukę przerwał, gdyż przeprowadził się do Brześcia nad Bugiem i tam ukończył Gimnazjum im. Juliana Ursyna Niemcewicza; studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim oraz działał w tym czasie w sekcji lekkoatletycznej w Akademickim Związku Sportowym (był znakomitym sprinterem). Jego życie podporządkowane było wówczas sportowi; realizował te zamiłowanie na różnych polach, gdyż oprócz uczestniczenia w zawodach sportowych, pisał również na łamach przedwojennych gazet: „Przeglądu Sportowego”, „Expresu Porannego”, „Expresu Sportowego”.
Gdy wielkimi krokami nadciągała wojna, Edward Trojanowski wybrał się w podróż do Monaco, skąd jako sprawozdawca relacjonował lekkoatletyczne akademickie mistrzostwa świata. O bombardowaniu Westerplatte dowiedział się z audycji radiowej, gdy przygotowywał się do powrotu do Polski. Postanowił wrócić do ogarniętej wojną ojczyzny, gdzie pozostawała jego rodzina. W kraju ze względów zdrowotnych (nie miał oka) nie został zmobilizowany do wojska. „W aktywnym życiu konspiracyjnym nie brałem udziału, [lecz] wpłacałem co miesiąc pewną kwotę na Partię (PPR)” – pisał w 1950 r. w szczytowym okresie swojej kariery, jako redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego”. Biorąc pod uwagę fakt, że w czasie wojny prowadził w Warszawie przy ul. Hożej kawiarnię „Pod Konikiem”, to musiała ona przynosić duże zyski, aby utrzymać rodzinę i regularnie wpłacać pieniądze do partyjnej kasy PPR. Chyba że, redaktor naczelny „Przeglądu Sportowego” pisał to wyłącznie z pobudek koniunkturalnych.
W okresie kiedy UB zaczęła interesować się Edwardem Trojanowskim, w kontekście ewentualnej współpracy dziennikarza z niemieckim okupantem, jego kariera z roku na rok nabierała tempa. Był to najbardziej owocny okres w jego życiu zawodowym, związany był wówczas z wieloma pismami, kierując często ich redakcjami: „Kurier Codzienny” (1946), „Dziennik Ludowy” (1946–47), „Wieczór Warszawy” (1948, redaktor naczelny), „Rzeczpospolita” (1949–50), „Przegląd Sportowy” (1950–51, redaktor naczelny), „Sportowiec” (1952–54, redaktor naczelny). W 1948 r. jako członek PPR, a następnie PZPR, został wysłany na placówkę do Pragi, gdzie otrzymał zadanie stworzenia Biura Informacji Polskiej.

Podsumowanie

UB nie potwierdził „rewelacji” agenta „Czwartaka”. Ustalono w resorcie, że „w okresie okupacji [Wojciech] Trojanowski przebywał w obozie Woldenberg, a podczas ewakuacji obozu odłączył się od grupy i udał się na zachód” – zanotował 11 maja 1955 r. ppłk Wieniawski. Również podejrzenia wobec Edwarda Trojanowskiego o współpracę z niemieckim okupantem nie zostały potwierdzone: „kontaktów [Edwarda] Trojanowskiego z gestapo nie stwierdzono” – zanotował mjr Mikołajski.
Do aresztowania gen. „Grota” Roweckiego przyczynił się Eugeniusz Świerczewski, legionista, dziennikarz i przedwojenny współpracownik Roweckiego oraz Ludwik Kalkstein-Stoliński oraz Blanka Kaczorowska. Jednak paszkwil na temat W. Trojanowskiego był dla niego ogromnym ciosem. Wojciech Trojanowski zmarł w Londynie 16 czerwca 1988 r.

środa, 8 maja 2013

„Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna”, pod red. Sebastiana Ligarskiego, Grzegorza Majchrzaka, Chorzów 2012

Mistrzostwa Europy w piłce nożnej rozgrywane na polskich i ukraińskich stadionach wzbudziły wśród społeczeństwa ogromne zainteresowanie, ponieważ osoby na co dzień nie interesujące się futbolem również śledziły z zapartym tchem zmagania krajowych reprezentacji narodowych.

Zakończone rozgrywki sportowe pozostawiły po sobie wiele śladów; jednym z nich  były uginające się półki w księgarniach, pod ciężarem książek nawiązujących do tego wydarzenia. Wielu autorów postanowiło wykorzystać ten czas do wydania prac poświęconych piłce nożnej. W zasadzie większość z nich to bogato ilustrowane biografie piłkarskich gwiazd lub ich wspomnienia, które najczęściej swym wyglądem, a nie treścią zachęcają czytelników do lektury.
Na tle tych publikacji pojawiła się w księgarniach ciekawa praca dwóch historyków Instytutu Pamięci Narodowej Sebastiana Ligarskiego i Grzegorza Majchrzaka pt. Nieczysta gra. Tajne służby a piłka nożna, wydana nakładem wydawnictwa „Videograf”. Książkę stanowi zbiór artykułów (w części już istniejących w obiegu naukowym od jakiegoś czasu) kilku autorów, wśród których możemy dostrzec różnice zarówno warsztatowe, jaki i merytoryczne.
Należy docenić ten zbiór tekstów, biorąc pod uwagę nieduże zainteresowanie badaczy dziejów najnowszych kontaktami sportowców, działaczy sportowych czy dziennikarzy oraz ingerencją peerelowskiego państwa w życie i działalność szeroko rozumianego środowiska sportowego. Książka ta jako popularnonaukowy przekaz wypełnia pewną lukę w historiografii tej dziedziny, gdyż ukazuje nam, jak istotne znaczenie odgrywał wówczas sport zarówno dla społeczeństwa, jaki i dla władz komunistycznych, które za pomocą aparatu represji starały się podporządkować struktury sportowe, a przede wszystkim kontrolować te środowisko w kraju i poza jego granicami.
Jeden z redaktorów G. Majchrzak w pierwszym rozdziale pt. Futbol pod specjalnym nadzorem wprowadza czytelnika do lektury i zarysowuje kolejne rozdziały książki. Historyk ten zalicza się do nielicznego grona pracowników naukowych IPN, którzy w swych badaniach podejmują problematykę sportu w PRL. W pierwszych zdaniach artykułu przywołuje on wydarzenie z listopada 1980 r., które miało miejsce na warszawskim lotnisku Okęcie z główną rolą bramkarza reprezentacji Polski w piłce nożnej Józefa Młynarczyka, zaś w tle z alkoholem i nocnymi zabawami. Niewątpliwie odbiło się to w społecznym odbiorze negatywnym echem na wizerunku kadrowiczów Ryszarda Kuleszy.
Wprowadzenie to nawiązuje do kolejnego rozdziału Pawła Szulca pt. „Banda czworga”, czyli alkohol i piłka nożna w czasach Solidarności. Autor w przystępny sposób ukazuje kulisy tych wydarzeń, w których oprócz wspomnianego Młynarczyka brali udział również Zbigniew Boniek, Władysław Żmuda, Włodzimierz Smolarek i Stanisław Terlecki. Ten ostatni sugeruje, że „afera na Okęciu” zorganizowana była przez Służbę Bezpieczeństwa”, ponieważ władza nie tolerowała działalności rady drużyny, w której skład wchodził właśnie Terlecki. W dokumentach Archiwum IPN teza ta nie znajduje potwierdzenia.
Innym ciekawym wątkiem poruszonym na łamach tego artykułu jest fragment, w którym autor wspomina audiencję piłkarzy u papieża Jana Pawła II. Był to częsty zwyczaj wśród sportowców, aby przy okazji tego typu wydarzeń rozgrywanych we Włoszech wymusić na władzy możliwość spotkania z Ojcem Świętym. Tymczasem, jak słusznie zauważa G. Majchrzak, w czasie stanu wojennego „żaden z naszych brązowych medalistów z Hiszpanii nie odmówił przyjęcia odznaczeń państwowych z rąk wicepremiera Mieczysława Rakowskiego”; w ten sposób komunistyczny aparat państwowy starał się poprzez sportowców legitymizować swoją władze, a piłkarze mimo wyrażania sprzeciwu wobec sytuacji politycznej w kraju (m.in. poprzez zorganizowanie spotkania z papieżem), dobrowolnie godzili się na gesty, które niewątpliwie miały na celu poprawiać wizerunek komunistów w czasie stanu wojennego.
Za niezmiernie interesujące należy uznać dwa artykuły Jerzego Eislera i Karola Nawrockiego, które traktują o działalności bezpieki, mającej na celu „zabezpieczenie” meczów piłkarskich rozgrywanych w europejskich pucharach, np. Górnik Zabrze–Manchester United w marcu 1968 r., czy Lechia Gdańsk–Juventus Turyn we wrześniu 1983 r. Jerzy Eisler w artykule pt. Marcowe napięcie. Górnik Zabrze–Manchester United, 13 marca 1968 r. w niezwykle interesujący sposób przybliża czytelnikowi wydarzenia związane z przygotowaniami do tego meczu, który miał być piłkarskim świętem w Zabrzu. Autor wynotował szereg zabiegów SB, która za wszelką cenę starała się kontrolować pobyt drużyny z Manchesteru, a także (lub przede wszystkim) towarzyszących jej angielskim dziennikarzom, mogących zainteresować się odbywającymi się wówczas studenckimi manifestacjami.
Z kolei wspomniany już artykuł K. Nawrockiego pt. Więcej niż mecz. Lechia Gdańsk–Juventus Turyn ukazuje nam kibiców z Wybrzeża zaangażowanych w działalność opozycyjną, którzy wykorzystując swego rodzaju autonomię stadionową, mogli wyrażać swój sprzeciw wobec władz komunistycznych np. poprzez skandowanie haseł niepodległościowych. W trakcie opisywanego meczu z zespołem Juventusu na trybunach stadionu obecny był m.in. Lech Wałęsa. Od pierwszych minut kibice podejmowali próby wzniesienia na stadionie solidarnościowych okrzyków, co przyniosło rezultat podczas przerwy w meczu oraz na początku drugiej połowy. Jak podaje autor kibice skandowali wówczas: „Solidarność, Solidarność” oraz „Lechu, Lechu”, zaś trwające ponad 15 minut okrzyki doprowadziły do opóźnienia w transmisji telewizyjnej meczu.
Kontaktami SB ze środowiskiem dziennikarzy sportowych zajął się Tomasz Szymborski, który postanowił zmierzyć się z ikoną sportowego, lecz przede wszystkim piłkarskiego sprawozdawstwa – Janem Ciszewskim. Jego uwikłania z SB przedstawia w artykule pt. „Sprawozdawca”. Historia tajnej kariery Jana Ciszewskiego. Autor posługuje się obszernymi cytatami z dokumentów SB, które w pewnych momentach mogą wywoływać w czytelniku poczucie utraty istoty przytaczanego fragmentu. W publikacjach nie będących   stricte naukowymi znaleźć się powinny uzupełnienia w postaci wyjaśnień dotyczących osób pojawiających się w tekście, które często mogą nie być powszechnie znane czytelnikom. Inną kwestią jest korygowanie błędnie zapisanych przez SB nazwisk (np. redaktor Radia Wolna Europa Edward Skop, poprawnie Sokopp), które powinno pojawić się w każdej publikacji, nie tylko naukowej. Oprócz Edwarda Sokoppa autor przytacza nazwiska  Wojciecha Trojanowskiego, Konrada Grudy, Tomasza Lemparta vel Davida Fiszera oraz Stefana Rzeszota, lecz tylko przy tym ostatnim wspomina o jego kontaktach z UB/SB; można by było pokusić się o krótką wzmiankę dotyczącą kontaktów ze służbami pozostałych osób, które były wpływowymi w środowisku emigracyjnym – nie tylko sportowym – gdzie bezpieka za wszelką cenę starała się ulokować swoich agentów.
Podsumowując, chciałbym przytoczyć słowa G. Majchrzaka, że „na temat współpracy piłkarzy ze Służbą Bezpieczeństwa wciąż wiemy jednak niewiele”; rzeczywiście tematy takie nie cieszą się dużym zainteresowaniem wśród publikujących. Również w prezentowanej książce zabrakło choćby wzmianki dotyczącej współpracy piłkarzy z peerelowskim aparatem represji. W Archiwum IPN znajduje się wiele śladów dotyczących  kontaktów czołowych piłkarzy czasów PRL z bezpieką; m.in. legenda Ruchu Chorzów i reprezentacji Polski, strzelec dwóch bramek w pamiętnym meczu na chorzowskim stadionie z ZSRS Gerard Cieślik, jak wynika z akt, pozyskany został do współpracy w charakterze TW. W zobowiązaniu podpisanym 3 marca 1947 r. czytamy m.in., że „doniesienia moje będę podpisywał pseudonimem »Wolny«”.
W książce zamieszczono jeszcze kilka innych niezwykle ciekawych teksów: Marty Marcinkiewicz Mundial zza krat, czyli jak sport przenikał się z polityką, Sebastiana Ligraskiego Mundial Espana '82 oczami komisarza wojskowego, Krzysztofa Łoniewskiego Mundial Meksyk '86. Polscy piłkarze w otoczeniu esbeków, Jarosława Wąsowicza Futbol i polityka. Przypadek kibiców Lechii Gdańsk oraz Grzegorza Wołka Trafiła „Kosa” na generałów. Mimo że autorzy ograniczyli się przede wszystkim do wydarzeń z lat osiemdziesiątych, to prezentowana książka stanowi istotny i ciekawy zarazem zbiór, który zachęca do jego lektury, zaś po niej może zainspirować czytelnika-badacza i zachęcić do pogłębiania wiedzy społeczeństwa szeroko rozumianym sportem w PRL, który z pewnością kryje wiele ciekawych a nie odkrytych dotąd kart.

wtorek, 7 maja 2013

Olimpiada w 40. rocznicę zbrodni katyńskiej

Zmagania olimpijskie w Moskwie w 1980 r. odbywały się w czasie, na który przypadała czterdziesta rocznica zbrodni popełnionej przez Sowietów na Polakach w Katyniu. Wyraźnie podkreślała to opozycja niepodległościowa, która próbowała tym samym przypomnieć ten fakt polskim olimpijczykom wyjeżdżającym do ZSRS. Odbyło się to jednak bez spodziewanego rezultatu…

Wielu polskich sportowców na łamach prasy wyrażało się krytycznie wobec amerykańskich planów bojkotu olimpiady. Można więc przypuszczać, że mogli mieć pozytywny stosunek do organizatorów igrzysk lub wyrażali opinię zgodną z komunistyczną retoryką. Władysław Kozakiewicz twierdził, że: „próby torpedowania wspaniałej idei olimpijskiej spalą na panewce. Sądzę, że olimpiada odbędzie się w planowanym terminie w Moskwie. Amerykanie postępują nieuczciwie, wysuwając sprawę bojkotu”. Po latach jednak zmienił swoje zdanie na temat moskiewskich igrzysk, pisząc: „obok satysfakcji ze zdobycia złotego medalu i ustanowieniu rekordu świata, [Olimpiada] pozostawiła uczucie niechęci, jakiegoś zażenowania, że uczestniczyłem w szopce rodem z innej planety. Nie będę wdawał się w polityczne rozważania. Wszyscy pamiętają sowiecką agresję na Afganistan i bojkot moskiewskiej olimpiady”. Polityczne napięcie między dwoma światowymi mocarstwami narastało przez wiele miesięcy; „wybuchło” w 1980 r. Mimo wielu mediacji, prób złagodzenia sporu, aby wszyscy sportowcy mogli uczestniczyć w olimpiadzie, doszło ostatecznie do bojkotu igrzysk. Można odnieść wrażenie, że w tej rozgrywce Kreml mógł liczyć na ciche wsparcie ze strony władz MKOl, w którym wielkie wpływy posiadał Juan Antonio Samaranch, były ambasador Hiszpanii w ZSRS.
Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że polityka nie powinna ingerować w świat sportu tak mocno i głęboko, jak to miało miejsce w 1980 r., gdyż zawodnicy zwykle latami przygotowują się do udziału w tych zawodach, licząc wyłącznie na sportową  rywalizację. Nagle wkracza w ten świat wielka polityka, co prowadzi do tego, że wielu z tych sportowców pozostaje w domach, inni zaś uczestniczą w tych zawodach pozbawieni obiektywnej konkurencji; wywołuje to wielkie oburzenie. Czy jednak jest słuszna ingerencja polityczna, która broni podstawowych wartości związanych z ideą olimpijską? Naturalnie tak. Bo czym była wojna w Afganistanie, jeśli nie zaprzeczeniem tym wartościom. Nawet jeśli Amerykanie prowadzili politykę tak, aby zaostrzyć kurs wobec Kremla, wykorzystując w tym celu olimpiadę jako jeden z elementów gry politycznej, to decyzja o bojkocie wydaje się słuszna. Bojkot uzyskał poparcie 63. narodowych komitetów olimpijskich, które nie wysłały swoich sportowców na te igrzyska.
W PRL oczywiście inicjatywa ta nie znalazła poparcia komunistycznej władzy. Czy zatem polski olimpijczyk mógł zareagować inaczej? Czy mógł pozytywnie odpowiedzieć na apel opozycji, która nawoływała do bojkotu olimpiady ze względu na miejsce jej organizacji, a przede wszystkim na charakter zbrodni dokonanej przez gospodarzy igrzysk na polskich obywatelach wiosną 1940 r., wśród których było wielu sportowców. Wydaje mi się, że mógł, nawet jeśli zmuszony byłby oglądać olimpiadę z kraju, to historia prędzej czy później upomniałaby się o niego. Była to znakomita okazja, gdy oczy całego świata skierowane były na Moskwę, aby przypomnieć opinii międzynarodowej zbrodnię, o której świat zachodni wolał milczeć. Taka postawa byłaby świadectwem godnym do naśladowania, szczególnie dla młodego pokolenia Polaków, którzy z wielkim uznaniem patrzą na bohaterskie czyny rodaków w okresie PRL (także ze środowiska sportowego). Tak się jednak nie stało, pozostała nam jedynie w pamięci złość Kozakiewicza. Warto więc przypominać próby podejmowane przez środowiska niepodległościowe, skierowane do polskich sportowców, nawet jeśli okazały się nieskuteczne.
Pomimo trudności wiele takich inicjatyw społecznych narodziło się zarówno w kraju, jak i wśród Polaków mieszkających poza granicami. W Australii w czerwcu 1979 r. w prasie polonijnej zamieszczono apel pod wymownym tytułem Katyń a Olimpiada w Moskwie, nawiązujący do zbliżającej się okrągłej rocznicy mordu polskich jeńców w Lesie Katyńskim: „[W] roku 1980 odbywa się w Moskwie Olimpiada – impreza, którą Sowieci niewątpliwie będą usiłowali wykorzystać na propagandę swego totalitarnego ustroju komunistycznego, podobnie jak Niemcy hitlerowskie w 1936 r. na Olimpiadzie w Berlinie usiłowali wykazać wyższość rasy germańskiej i ustroju nazistowskiego. Zestawienie tych dwóch wydarzeń – zbrodni katyńskiej i Olimpiady w Moskwie – chyba winno przemówić do wyobraźni każdego […]. Godność narodowa Polakowi nakazuje zajęcie postawy: ani jeden grosz polski na moskiewską olimpiadę i ani jeden Polak na igrzyskach w Moskwie – w tej siedzibie katów sowieckich […]”. Na łamach „Wiadomości Polskich” przed igrzyskami pojawił się cykl artykułów poświęconych zbrodni katyńskiej, które następnie trafiły różnymi kanałami do kraju.
Z podobną inicjatywą w kraju wystąpili działacze Komitetu Porozumienia na Rzecz Samostanowienia Narodu, m.in. Marian Piłka, Edward Staniewski oraz Wojciech Ziembiński. 13 lutego 1980 r. wystąpili z apelem do polskich olimpijczyków o bojkot zbliżających się igrzysk, jednak bez większego efektu. „Letnie igrzyska mają odbyć się w lipcu 1980 r. w Moskwie – stolicy kraju, gdzie przed 40 laty dokonano zbrodni ludobójstwa na około 15 tysiącach oficerów polskich wziętych do niewoli przez wojska rosyjskie, które wraz z wojskami niemieckimi dokonały inwazji na Polskę we wrześniu 1939 r. Komitet Porozumienia na rzecz Samostanowienia Narodu proklamował rok 1980 Rokiem Pamięci Narodowej i domaga się ujawnienia przez Związek Radziecki jego sprawców i okoliczności zbrodni katyńskiej oraz wskazania wszystkich mogił pomordowanych w ZSRR obywateli polskich. W oświadczeniu 31 stycznia [1980] przeciwstawiliśmy się najnowszej inwazji wojsk radzieckich na Afganistan. W powyższej sytuacji udział polskich olimpijczyków w igrzyskach moskiewskich należy uznać za sprzeczny z godnością Narodu od dwu wieków walczącego o swoją Niepodległość i przelewającego hojnie krew za «wolność waszą i naszą». Uważamy, że Igrzyska Olimpijskie muszą pozostać symbolem rzeczywistego pokoju i szlachetnego braterstwa wszystkich narodów”. Z ustaleń Departamentu III MSW wynikało, że apel ten został opracowany przez działaczy opozycji „na uprzednie żądanie złożone telefonicznie przez Piotra Jeglińskiego”. Zdaniem SB (w tym okresie bezpieka intensywnie rozpracowywała organizację m.in. poprzez założenie SOR krypt. „Hazardziści”) Edward Staniewski przekazał podczas rozmowy telefonicznej treść apelu Jeglińskiemu, który wówczas przebywał w Paryżu. Następnie treść tego wystąpienia została 18 lutego 1980 r. nadana w Radiu Wolna Europa.