Igrzyska w
Monachium były ostatnimi, w których brał udział Witold Woyda – jeden z
najlepszych polskich szermierzy. Zdobył tam dwa złote medale (indywidualnie i
drużynowo). Sukces ten osiągnął, pomimo że SB miała prowadzić wobec niego
podstępną intrygę.
Igrzyska olimpijskie z 1972 r. zapisały się nie tylko na kartach historii
sportowych zmagań, lecz także (a może przede wszystkim) w najnowszych dziejach
politycznych Europy wieku XX. Palestyńscy terroryści walczący o niepodległość
swojego kraju, zaatakowali wioskę olimpijską, zaś za zakładników wzięli
izraelskich sportowców. Nieudane negocjacje oraz próba odbicia uwięzionych
zakończyła się tragicznie. Jednak przewodniczący MKOl Avery Brundage podjął
twardą decyzję, aby nie przerywać zawodów, wypowiadając pamiętne słowa: „The
games must go on”.
Po zakończeniu olimpiady w polskiej ekipie
dopisywały dobre humory, ponieważ nasza reprezentacja wracała do kraju z
siedmioma złotymi, pięcioma srebrnymi i dziewięcioma brązowymi medalami.
Zadowolenia nie kryli także działacze Głównego Komitetu Kultury Fizycznej i
Turystyki, którzy na podsumowujących spotkaniach ze sportowcami szczególnie
podkreślali sukces piłkarzy Kazimierza Górskiego, lecz nie zapominali również o
triumfie szermierzy, z duma podkreślając, że: „Doskonały poziom floretu
zapewnił realizację zadań całej dyscyplinie”
Przed igrzyskami liczono na zdobycie w
klasyfikacji łącznej przez reprezentację Polski dziewiętnastu punktów;
tymczasem udało się zdobyć punkt mniej, z czego sami floreciści uzyskali
piętnaście punktów, głównie dzięki znakomitej postawie Witolda Woydy, Marka
Dąbrowskiego, Arkadiusza Godla, Jerzego Kaczmarka i Lecha Koziejewskiego. Na
ich sukces, zdaniem działaczy sportowych : „złożyło się wiele elementów:
odpowiedni dobór zawodników do reprezentacji, odważne stawianie na młodszych,
utalentowanych zawodników, rywalizacja o miejsce w reprezentacji i wzorowa
praca trenera”.
Bezapelacyjnym bohaterem stał się jednak Woyda.
Jeden z jego największych rywali, Francuz Christian d'Oriola, tak skomentował
występ polskich florecistów na olimpijskich zawodach, szczególnie podkreślając
rolę ich lidera: „Woyda był wspaniały. Turniej indywidualny wygrał dzięki swoim
niespożytym siłom, sprawności fizycznej i żywotności. W turnieju drużynowym
rzucił na szalę całą swoją wiedzę, całą szermierczą mądrość. O ile pierwszy
medal zdobył »nogami«, o tyle drugi – »głową«. Potrafił w krytycznym momencie
poderwać kolegów, scalić wokół siebie drużynę. Jest ona doskonała. Błyskotliwa
technicznie, młoda wiekiem. Wróżę Polakom panowanie we florecie przez długie
lata”.
Zakulisowa intryga SB
Tymczasem SB kontynuowała operację kryptonim
„Sportowiec”( 1970–75), inwigilując Woydę również w trakcie olimpiady.
Podejrzewano go o współpracę z amerykańskim wywiadem, ale przez dwa lata
trwania dochodzenia służbom nie udało się wykazać prawidłowości tych
przypuszczeń. Tuż przed rozpoczęciem igrzysk jeden z funkcjonariuszy
zaangażowanych w operację „Sportowiec” zanotował: „nie można liczyć na
przypadek lub w nieskończoność realizować czasochłonnych i kosztownych przedsięwzięć”.
Trzeba było szukać nowych sposobów inwigilacji
szermierza, ponieważ według przełożonych trwało to już za długo, a rezultatów z
prowadzonych działań nie było. Edward Kopeć, jako oficer prowadzący operację,
zamierzał wykorzystać pobyt Woydy w Monachium w celu: „pobudzenie go do rozmów
i sprawdzenie jego postępowania wobec służb specjalnych”.
Przygotowana przez esbeka kombinacja operacyjna
miała na celu przeprowadzenie pozorowanego werbunku sportowca przez „wywiad
brytyjski”. Oczywiście w rolę fikcyjnego pracownika obcego wywiadu miał się
wcielić funkcjonariusz peerelowskiego aparatu represji. Ta wyrafinowana
prowokacja wymierzona w sportowca zaakceptowana została następnie przez
naczelnika Wydziału I Departamentu II MSW, który podkreślał, że: „nie można
zrezygnować z prowadzonego dochodzenia i należy dążyć do jego całkowitego
wyjaśnienia”.
W MSW liczono, że skuteczne przeprowadzenie tej operacji rozwieje
wątpliwości, czy Woyda rzeczywiście współpracował z obcym wywiadem, gdyż w
resorcie spraw wewnętrznych pojawiały się takowe wątpliwości; sugerowano, że
sportowiec miał czekać na odpowiedni moment, kiedy będzie miał większe
możliwości rozpoczęcia działalność agenturalnej na rzecz obcego państwa, lecz
nie jako szermierz, tylko jako dziennikarz zatrudniony w redakcji sportowej
Telewizji Polskiej, gdzie miał - zdaniem SB- pracować po zakończeniu kariery
sportowej(Po zakończeniu kariery Woyda został zatrudniony w katowickim
„Sporcie”, w oddziale warszawskim).
Tymczasem w notatce sygnowanej przez naczelnika Wydziału I Departamentu
II MSW (przełożonego Kopcia), czytamy, że według ustaleń SB Woyda mógł postąpić
trojako wobec domniemanej propozycji współpracy z wywiadem amerykańskim, a
mianowicie: „zgodził się na współpracę i przyjął zadania perspektywiczne do realizacji
po ustawieniu się w życiu i zajęciu odpowiedniej dla wywiadu pozycji zawodowej;
nie zgodził się na współpracę lub bezpieka została celowo wprowadzona w błąd
(co wywiad PRL kategorycznie wyklucza)”.
Te wątpliwości miała rozwiać kombinacja, której głównym architektem był
Kopeć, wieloletni pracownik Urzędu Bezpieczeństwa, a następnie Służby
Bezpieczeństwa (1952–85). Operacja miała rozpocząć się 26 sierpnia, czyli w
dniu wyjazdu szermierzy do Monachium.
Scenariusz
kombinacji operacyjnej
Przebieg operacji, który wyłania się z notatki służbowej oficera
prowadzącego zakładał, że w trakcie igrzysk w „dogodnych warunkach” sportowca
miał odwiedzić funkcjonariusz Departamentu I MSW (wywiadu) i po dłuższej
rozmowie z nim, miał przedstawić się jako pracownik „wywiadu brytyjskiego”,
który zamierza pozyskać szermierza do współpracy. Przeprowadzenie rozmowy
„werbunkowej” miało na celu zorientowanie się, jak Woyda zachowa się wobec
stawianej propozycji. SB z pewnością liczyła również na to, że przy okazji
sportowiec może ujawnić fakt współpracy z wywiadem amerykańskim, lecz bez
względu na wynik rozmowy zakładano, że Woyda swoim zachowaniem naprowadzi
funkcjonariuszy SB na: „szereg nowych okoliczności […], o ile jest z nim
[wywiadem amerykańskim – przyp. A.C.] związany”.
Jednocześnie scenariusz prowokacji przewidywał, że w tym samym czasie w
ekipie polskich szermierzy miał pojawić się „zakamuflowany” pracownik
Departamentu II MSW, który swoim zachowaniem miał zwrócić na siebie uwagę
Woydy, aby ten rozpoznał w nim pracownika kontrwywiadu PRL. Działanie to miało
być próbą uwiarygodnienia – w oczach sportowca – pracownika „wywiadu
brytyjskiego”, który wcześniej prowadził z nim rozmowę. Potwierdza to notatka
służbowa Kopcia, który zanotował, że: „szczególnie widoczny [pracownik
Departamentu II MSW – przyp. A.C.] miał być podczas powrotu Woydy z pozorowanej
rozmowy werbunkowej”.
SB liczyła, że w przyszłości tę prowokację można by wykorzystać podczas
rozmowy z figurantem. Uzależnione to było oczywiście od rezultatów kombinacji
operacyjnej, a przede wszystkim od zgody przełożonych na podjęcie takiej
rozmowy. Zakładając hipotetycznie, gdyby do takiej rozmowy doszło w
przyszłości, to: „oficer prowadzący podczas rutynowej rozmowy z figurantem miał
zapytać, czy podczas pobytów za granicą sportowca usiłowali nawiązać z nim
kontakt pracownicy obcego wywiadu, proponując mu współpracę”. Funkcjonariusz SB
notatkę kończy stwierdzeniem:„ciekawe będzie jego stanowisko i interpretacja”.
Po przeprowadzeniu kombinacji miała zostać podjęta decyzja w MSW, jaką
taktykę i formę pracy operacyjnej podjąć w dalszym etapie inwigilacji wobec
Woydy. W dokumentach jednak nie ma informacji, czy opisywana prowokacja została
przeprowadzona. Jest natomiast informacja, że SB nie udało się potwierdzić działalności
szpiegowskiej Woydy.
W ramach prowadzonej operacji o kryptonimie „Sportowiec” Woyda pozostawał
w zainteresowaniu SB przez wiele lat, a także w pierwszych latach, kiedy
wyjechał na Zachód. Opuszczając ojczyznę w 1975 r., pewnie nie zdawał sobie
sprawy, że zobaczy ją ponownie dopiero na początku lat 90. Dziś w Warszawie
odbywa się coroczny turniej dla młodych adeptów szermierki im. Witolda Woydy, w
którym udział biorą zawodnicy z całego świata. Znakomity sportowiec, a przede
wszystkim przyzwoity człowiek, doczekał się godnego upamiętnienia w Polsce.
Dlatego należy docenić wysiłek organizatorów turnieju, szczególnie pana Tomasza
Malanowskiego i życzyć powodzenia.
Witold Woyda zmarł po ciężkiej chorobie 5 maja 2008 r. w USA, pochowany
zaś został na Powązkach w Alei Zasłużonych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz